Nieuczciwa szkoła jazdy - co zrobić z tym fantem
Posty: 4
• Strona 1 z 1
Nieuczciwa szkoła jazdy - co zrobić z tym fantem
Dwa miesiące temu zaczęłam kurs na kat. A.
Poskąpiłam i wybrałam szkołę tańszą o ok 300 zł - instruktor tłumaczył to tym, że jeżdżą "na poprzednim modelu egzaminacyjnym" (w Toruniu to Suzuki, teraz jeżdżą Yamahy). Niestety uwierzyłam.
Napędzona chęcią zrobienia upagnionego prawka nie zwracałam uwagi na "duperele" - zwłaszcza, że instruktor był mistrzem w łagodzeniu i obiecankach, co niestety odkryłam zbyt późno. No i zastosowano metodę "małych kroków" - co którąś godzinę nowa rewelacja, a wiadomo, im później, tym trudniej się wycofać, zwłaszcza, że pieniądze już wpłacone.
A wyglądało to tak:
1. Na kursie teoretycznym zajęcia były prowadzone bez podziału na A i B i polegały na puszczaniu taśmy z teorią i omawianiu znaków i krzyżówek. Nic o technice jazdy.
2. Motocyklem okazała się być MZ250, lekko uszkodzona (uzwane zegary przypięte na zipkę, brak lusterka) - instruktor wytłumaczył się szybko, że to chwilę przedemną ktos rozwalił i ma już umówionego mechanika.
3. Ósemka była stara (mniejsza), slalom szedł po łuku, bo nie było miejsca, żeby ustawić go w linii. Zresztą za każdym razem był ustawiany "na oko". Przekonano mnie, że na mniejszym łatwiej się nauczę, będę się swobodniej czuć na "normalnej".
4. Na placu w ramach górki był albo wysoki krawężnik (taki podjazd długości ok 20cm) albo rampa do magazynu - dużo bardziej stroma i niezabezpieczona.
5. Do miasta pojechaliśmy... samochodem. Miała to być tylko jedna godzina, żeby omówić trasę, pokazać trudne miejscą itd. Na kolejnej godzinie znów plac, na moje pytanie, czemu nie miasto, usłyszałam, że kierunkowskazy nie działają i na kolejną będzie ok.
6. Na ostatniej mojej godzinie w tej szkole, 13 z kolei usłyszałam, że mechanik będzie za 2 miesiące, jak chcę miasto to mogę poczekać, ale i tak będzie tylko trasa. Zrobiłam małą awanturę, dostałam zaświadczenie o ukończonym kursie.
W tej chili w sumie żałuję, bo podpisałam że godziny odbyłam. Na swoje usprawiedliwienie mogę tylko dodać, że byłam wściekła a faceta nie chcę oglądać do teraz, chociaż minęło kilka tygodni.
I tu pytanie: czy mam jakiekolwiek szanse nasłać na niego kontrolę? Odzyskać część gotówki? Boję się gdzieś zgłosić, bo jeśli stwierdzą uchybienia, to czy mój "ukończony" kurs jest nadal ważny? Jutro mam egzamin, czy można go unieważnić na takiej podstawie (jeśli zdam)?
Jestem w kropce, kurs nic mnie nie nauczył, musiałam dokupić kilka godzin na aktualnym sprzęcie, sama szukać ćwiczeń (instruktora nawet nie było na tych moich "jazdach", znikał w budynku) i kombinować na każdym kroku. Chciałam taniej - wyszło jak zwykle...
Poskąpiłam i wybrałam szkołę tańszą o ok 300 zł - instruktor tłumaczył to tym, że jeżdżą "na poprzednim modelu egzaminacyjnym" (w Toruniu to Suzuki, teraz jeżdżą Yamahy). Niestety uwierzyłam.
Napędzona chęcią zrobienia upagnionego prawka nie zwracałam uwagi na "duperele" - zwłaszcza, że instruktor był mistrzem w łagodzeniu i obiecankach, co niestety odkryłam zbyt późno. No i zastosowano metodę "małych kroków" - co którąś godzinę nowa rewelacja, a wiadomo, im później, tym trudniej się wycofać, zwłaszcza, że pieniądze już wpłacone.
A wyglądało to tak:
1. Na kursie teoretycznym zajęcia były prowadzone bez podziału na A i B i polegały na puszczaniu taśmy z teorią i omawianiu znaków i krzyżówek. Nic o technice jazdy.
2. Motocyklem okazała się być MZ250, lekko uszkodzona (uzwane zegary przypięte na zipkę, brak lusterka) - instruktor wytłumaczył się szybko, że to chwilę przedemną ktos rozwalił i ma już umówionego mechanika.
3. Ósemka była stara (mniejsza), slalom szedł po łuku, bo nie było miejsca, żeby ustawić go w linii. Zresztą za każdym razem był ustawiany "na oko". Przekonano mnie, że na mniejszym łatwiej się nauczę, będę się swobodniej czuć na "normalnej".
4. Na placu w ramach górki był albo wysoki krawężnik (taki podjazd długości ok 20cm) albo rampa do magazynu - dużo bardziej stroma i niezabezpieczona.
5. Do miasta pojechaliśmy... samochodem. Miała to być tylko jedna godzina, żeby omówić trasę, pokazać trudne miejscą itd. Na kolejnej godzinie znów plac, na moje pytanie, czemu nie miasto, usłyszałam, że kierunkowskazy nie działają i na kolejną będzie ok.
6. Na ostatniej mojej godzinie w tej szkole, 13 z kolei usłyszałam, że mechanik będzie za 2 miesiące, jak chcę miasto to mogę poczekać, ale i tak będzie tylko trasa. Zrobiłam małą awanturę, dostałam zaświadczenie o ukończonym kursie.
W tej chili w sumie żałuję, bo podpisałam że godziny odbyłam. Na swoje usprawiedliwienie mogę tylko dodać, że byłam wściekła a faceta nie chcę oglądać do teraz, chociaż minęło kilka tygodni.
I tu pytanie: czy mam jakiekolwiek szanse nasłać na niego kontrolę? Odzyskać część gotówki? Boję się gdzieś zgłosić, bo jeśli stwierdzą uchybienia, to czy mój "ukończony" kurs jest nadal ważny? Jutro mam egzamin, czy można go unieważnić na takiej podstawie (jeśli zdam)?
Jestem w kropce, kurs nic mnie nie nauczył, musiałam dokupić kilka godzin na aktualnym sprzęcie, sama szukać ćwiczeń (instruktora nawet nie było na tych moich "jazdach", znikał w budynku) i kombinować na każdym kroku. Chciałam taniej - wyszło jak zwykle...
- ponika
- Świeżak
- Posty: 1
- Dołączył(a): 29/6/2011, 17:42
- Lokalizacja: kuj-pom
Twoja historia przypomina mi moją, jaką miałem z instruktorem nauki jazdy kat. A
W moim przypadku odbyłem tylko 3 godz. 2 na placu 1 na mieście. W tym zero teorii i zero praktyki typu prezentacji moto typu oleje, kierunkowskazy, lańcuch itp.
Ja miałem tak, ze w dzien w ktorym placiłem kolesiowi kase, podpisałem papierek, ze wszystko wyjezdziłem, odbyłem wszystkie godziny teori i... w ten sam dzien mialem juz pieczatke od lekarza mimo ze doktorka na oczy nie widzialem.
W ten sam dzien polecialem się zapisac na egzamin bo koles mnie zapewniał ze w tydzien wszystko wyjezdzimy itp. Zapisalem sie na egzamin - egzaminy mialy byc za 2 tyg.
I potem zaczeła się sciema, koles przekładał jazd a bo ze moto nawalilo, a bo ze cos mu wyskoczyło, a dni mijały.Okazało się, ze on w ogóle nie posiada swojego motocykla do nauki, tzn posiadał ale to był totalny wrak nie nadajacy się do jazdy (od znajomego się dowiedzialem, ze policja zabrala mu dowód rejestracyjny)
Zrobiłem awanture, koles pozyczył moto od innego instruktora, wyjezdzilem 3 godz w 1 dzien i po tym dniu nie chciałem kolesia widziec wiecej na oczy.
Sam się zabrałem za nauke, uczyłem sie testow, w necie duzo szukalem i czytałem jak wyglądaja egzaminy praktyczne, na co trzeba zwracac uwagę.
Dorwałem kumpla z MZ 250 troche pocwiczylem z nim na placyku i kilka razy trase i tak oto sam przygotowany przez siebie pojechalem na egzamin.
Na szczescie zdalem za 1 razem ale bardzo duzo pomogly mi informacje z forum, co trzeba umiec na placu i na co zwracac uwagę np. patrzenie przez ramię przy ruszaniu, obracanie glowy na slalomie, ogladanie się na ósemce.
Koles taki cyrk zrobił jeszcze innym zapisującym się, na kat. B tez odstawiał szopki i na dzien dzisiejszy juz nie prowadzi szkoły jazdy.
Odpowiadajac na Twoje pytanie, czy zglosic i nasłac kontrolę ? Jasne czemu nie, czym wiecej osoób na niego zglosi skarge tym wieksze szanse ze koles straci licencję na instruktora.
W moim przypadku odbyłem tylko 3 godz. 2 na placu 1 na mieście. W tym zero teorii i zero praktyki typu prezentacji moto typu oleje, kierunkowskazy, lańcuch itp.
Ja miałem tak, ze w dzien w ktorym placiłem kolesiowi kase, podpisałem papierek, ze wszystko wyjezdziłem, odbyłem wszystkie godziny teori i... w ten sam dzien mialem juz pieczatke od lekarza mimo ze doktorka na oczy nie widzialem.
W ten sam dzien polecialem się zapisac na egzamin bo koles mnie zapewniał ze w tydzien wszystko wyjezdzimy itp. Zapisalem sie na egzamin - egzaminy mialy byc za 2 tyg.
I potem zaczeła się sciema, koles przekładał jazd a bo ze moto nawalilo, a bo ze cos mu wyskoczyło, a dni mijały.Okazało się, ze on w ogóle nie posiada swojego motocykla do nauki, tzn posiadał ale to był totalny wrak nie nadajacy się do jazdy (od znajomego się dowiedzialem, ze policja zabrala mu dowód rejestracyjny)
Zrobiłem awanture, koles pozyczył moto od innego instruktora, wyjezdzilem 3 godz w 1 dzien i po tym dniu nie chciałem kolesia widziec wiecej na oczy.
Sam się zabrałem za nauke, uczyłem sie testow, w necie duzo szukalem i czytałem jak wyglądaja egzaminy praktyczne, na co trzeba zwracac uwagę.
Dorwałem kumpla z MZ 250 troche pocwiczylem z nim na placyku i kilka razy trase i tak oto sam przygotowany przez siebie pojechalem na egzamin.
Na szczescie zdalem za 1 razem ale bardzo duzo pomogly mi informacje z forum, co trzeba umiec na placu i na co zwracac uwagę np. patrzenie przez ramię przy ruszaniu, obracanie glowy na slalomie, ogladanie się na ósemce.
Koles taki cyrk zrobił jeszcze innym zapisującym się, na kat. B tez odstawiał szopki i na dzien dzisiejszy juz nie prowadzi szkoły jazdy.
Odpowiadajac na Twoje pytanie, czy zglosic i nasłac kontrolę ? Jasne czemu nie, czym wiecej osoób na niego zglosi skarge tym wieksze szanse ze koles straci licencję na instruktora.
-
omerx - Świeżak
- Posty: 170
- Dołączył(a): 9/4/2009, 19:51
- Lokalizacja: Leszno
- plasterktm
- Świeżak
- Posty: 1
- Dołączył(a): 1/7/2011, 18:52
- Lokalizacja: torun
Posty: 4
• Strona 1 z 1
Kto przeglÄ…da forum
Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 0 gości