Ja po uślizgu koła ześliznąłem się do przydrożnej sadzawki... ale proszę się nie śmiać... to poważna sprawa była... mało nie popuściłem w pieluchy...
Leczyłem się później jak po rozstaniu z kobitą - piwo, słone paluszki, telewizor... pomyślałem później: O nie! się nie dam! Wsiadłem na motor, wyjechałem z garażu na ulicę... i wjechał we mnie PKS....
Całe szczęście, że w koło i były gmole w mojej czarnej XJ rakiecie ...
Teraz jest już dobrze, raz w tygodniu mnie wypuszczają z zakładu na przepustkę, zabiorą do wesołego miasteczka i dadzą nawet posiedzieć na motongu w markecie, tym z muzyczką w tle
Tak serio, to mimo różnych dzwonów - TO się kocha "na śmierć i życie"...