Witam po dłuższej nieobecności na forum. 4 kwietnia uległem groźnemu wypadkowi..
Było piękne sobotnie popołudnie. W Pszczynie odbywała się parada motocyklistów. Z uwagi na pięknie nagrzany asfalt i przytłaczający natłok chopperowców (z całym szacunkiem..) postanowiliśmy z kolegą się wyrwać i sobie polatać. Jechaliśmy szosą poza terenem zabudowanym. Kolega jechał za mną. W pewnym momęcie dostrzegłem z daleka puszkę stojącą przed szosą na polnej drodze. Widoczność była bardzo dobra, a z przeciwka z daleka nadjeżdżały inne samochody. W głowie pojawiła się myśl żeby popuścić manetkę ale stwierdziłem, że nie zrobi mi tego... Niestety zrobił.. i to w najmniej spodziewanym momęcie...... W chwili gdy go ostatni raz widziałem był odwrócony w drugą stronę...
Wiedziałem, że jest ch*jnia. W jednej chwili podjąłem decyzję bezwzględnego ominięcia samochodu, w przekonaniu, że jest już po mnie... Szybkim przeciwskrętem skierowałem maszynę w kierunku rowu. Zjechałem z asfaltu na kamienisty rant, ominąłem na centymetry puszkę z tyłu i zobaczyłem, że lecę wprost na betonową lampę. Ostatni mój manewr to szarpnięcie moto spowrotem w stronę szosy. Ciałem upadłem na asfalt a moja CBR-ka zaczęła koziołkować po kamienistym rowie a następnie w polu... Ja jakiś czas kulałem się po krawędzi asfaltu a następnie wpadłem spowrotem do rowu i zaczął się koszmar... Rzucało mną jak szmatą. Czułem tylko jak mi kości chrupią.. Na miejscu wypadku odzyskałem jeszcze na chwile świadomość. Kierowca samochodu (srebrna Vectra B kombi) bez ryski na samochodzie uciekł z miejsca wypadku....
Leżąc w szpitalu bardzo żałowałem, że go ominąłem...
Byłem bardzo połamany... Najpoważniejsze było skręcenie odcinka szyjnego kręgosłupa (na szczęście bez zerwanego rdzenia) i obrzęk mózgu... Dodatkowo złamany obojczyk, lewa ręka w trzech miejscach, złamana noga w kostce itd... Skóżana kurtka i rękawice przetarły się tak, że miałem rozległe rany skóry a z pleców wyciągano mi kamienie...
Przy tym wypadku straciłem poczucie mojej nieśmiertelności jakie zawsze podświadomie mi towarzyszyło... Zawsze wychodziłem praktycznie bez szwanku, jakiś gips najwyżej na kilka tygodni i po sprawie, jednek tym razem jest inaczej. Ciało ludzkie to kupa gówna którą bardzo łatwo można rozpie..olić....
Kolega, który jechał za mną i widział całą sytuację zraził się po moim wypadku do szosy. Stwierdził, że woli jazdę po torze, albo stunt na strafie zamkniętej.
Pamiętajcie! Zagrożenie jest o wiele bardziej realne niż wam się wydaje! Wiem jak to jest gdy wydaje nam się, że nas to nie dotyczny. Wydajemy się być nietykalni. Niestety tak nie jest... Kierowcy samochodów to banda idiotów któży z powodu absolutnego braku wyobraźni bardzo często próbują nas zabić...
Recepta- troche częściej odpuszczać manetce w niepewnych sytuacjach...
Sezon jest długi i zapewne wielu jeszcze w nim zginie... Może to być każdy z nas...
Uważajcie...