przez lekmar » 8/1/2009, 14:19
5 listopada 2008
I nadszedł ten dzień… Jutro wieczorem jadę po motor do miejscowości Braniewo. Wszystkie połączenia pkp sprawdzone, bilety kupione, plecak spakowany, kasa naszykowana! Wyjazd godzina 23:29 czwartek, przewidywany czas dotarcia na miejsce piątek godzina 10:48. Boże, będę jechał 11godzin, z przesiadkami off course, ale jednak:-/ No to trzeba się dzisiaj wyspać, tylko cholera, jak na złość nie mogę zmróżyć oka:-/ Już trzy razy kładłem się spać, ale serce wali jak oszalałe, oczy jak pięc złoty i ze snu nici. W głowie pełno myśli, czy ten motor, który akurat wybrałem będzie dobry?, czy na pewno jest taki jak zapewnia sprzedawca – bezwypadkowy, zarejestrowany, prawie nowy?, czy gdzieś jest haczyk? Jechać, nie jechać? Jak nie pojadę to będę sobie pluł w brodę, ale z drugiej strony wyjazd na drugi koniec Polski to trochę ryzykowne – a jak nie kupię, wydam kasę i zmarnuję czas? Aaaa co tam! Raz się żyje! Jak mówi przysłowie „kto nie ryzykuje, ten w kozie nie siedzi”! Więc jadę! Najpierw do Bydgoszczy, potem przesiadka i prosto do Braniewa. A dzis się dowiedziałem, że jutro mają strajkować kolejarze z Bydgoszczy, psia mać! Nie mogą poczekac do poniedziałku? Dobra kończę pisać, bo jutro będę nieprzytomny na zajęciach z psychiatrii.
6 listopada 2008
Ale te zajęcia nudne. Nie mogę się skupić. Oni mi tu o schizofrenii nawijają, a ja myślę tylko o jednym: jutro będę miał swój ukochany motor:-) Tylko jeszcze dotrwać do wieczora, trochę się przespać, i wyjazd. Kolejny raz oglądam zdjęcia motocykla, które sciagnąłem z allegro i wrzuciłem na komórkę. Moto troche zakurzony, zachlapany błotem, ale widać, że nie katowany. Nawet się dopatrzyłem, że na oponach ma te, no jak im tam dzyndzelki! Czyli potwierdza to wersję sprzedawcy, że motor ma 750km przejechane. Tylko w takim razie czemu chce go sprzedać? Nie kumam No dobra zajęcia się skończyły, szybko do szatni po ciuchy, teraz na ukochany autobus nr 58, który zawiezie mnie do mieszkanka. Dobra jestem, pakuje graty m.in. jakieś sznurki (kufer w motorze ma złamane mocowanie, więc jakoś trzeba go umocować), ładowarka do telefonu co by mieć kontakt ze swiatem, wyjmuję książki he he przecie nie będą potrzebne, jeszcze tylko coś na ząb i pędze na busa do Kutna. Jestem na Fabrycznym, jak zwykle za wcześnie Ale co tam, bach na ławeczkę i czekam. Cholera jak ten czas wolno płynie. 5,10, 15minut spotykam kumpla, trochę gadamy, czas płynie szybciej. Nagle słysze „stary to chyba bus do Kutna”, kurcze zagadałem się, szybkie pożegnanie i wbijam się do tego pudełka zapałek na kołach. I nawet siedzę he he A trzeba wiedzieć, że mimo pojemności busa na 20 osób zawsze jedzie nim ze 40 ludzia. Kto jeździ ten wie Dalej nuda przez godzinę i 20 minut, jedziemy i to nawet sprawnie, chwilkę zajmuje wyjazd z Łodzi i Zgierza, ale potem już jest nieźle. Do domu docieram około 16. Wchodzę i co widzę? Uśmiechniętego tatę, który mówi „Marcin przyszły kable do kina domowego”, i wszystko stało się jasne Jak ja nie cierpię robienia wszystkiego w pośpiechu! Wiem obiecałem, że podłącze głośniki do amplitunera, ale czy musi być to akurat teraz? Teraz chce zrobić kanapki, herbatę do termosu, muszę skoczyć do sąsiada po kask (no przecież musze mieć jakiś garnek na głowie jak będę wracał na moto, a swojego kasku nie mam), wykąpać się jeszcze i chwilkę przespać. Eee nie jest tak źle, podłączenie sprzętu hi-fi zajmuje mi niecałe 3 godziny (ach te cholerne kable nie chcą się obrać z izolacji). Jest 19, a ja nadal w proszku. Dzwoni mama, nawija dobre poł godziny, oczywiście „uważaj na siebie” musi paść, żeganam się czule. No wreszcie czas dla siebie. Mycie, kanapki itd. pochłaniają kolejną godzinę. Jest 21 a ja wyjezdzam za niespełna 2,5h. Krótka kalkulacja - spać nie idę, bo jeszcze zaśpię. Walnąłem się tylko na kanapę przed TV i patrzę co tam nadają. Chwilka mija i pora się ubierać. Wychodze z domu około 22:45, do dworca mam 10 minut piechotą. Jak zwykle jestem zbyt wczesnie, siedzę w poczekalni 15minut, potem idę na peron, żeby trochę ochłonąć. Jest jakieś 7stopniC. Kurcze trochę zimno, ale jak powiedziałem że dam radę wrócić na motorze to dam, oby.. No jest wreszcie, słyszę „pociąg do Bydgoszczy przez Toruń itd. podstawia się na tor 8 przy peronie 3”, jeszcze chwilka mija i nadjeżdża „elektryk”. Wbijam się do klasy drugiej, miejsce przy oknie, przedział prawie pełen, ale ciepło. Wszyscy lekko przysypiają, światło przyciemnione, to i mnie się trochę spać zachciewa. No ale jadę tylko 2,5h więc ze spania nici, bo jak znam siebie walnięcie w kimę skończy się tym, że obudzę się na stacji docelowej (a jeśli się nie mylę ten pociąg jedzie do Gdyni). Tutaj nie ma sensu opisywać tych 2,5h ponieważ nic się nie działo. O 1:35 punktualnie!!! jestem na dworcu w Bydgoszczy Głównej. Dworzec spory, ale żadnej duszy nie widać. W ogóle jakoś tak pusto, wszystkie bary pozamykane, czuję się trochę jak na pustyni. Szukam jakiegoś ciepłego miejsca, bo stanie przez 4 godziny na peronie skończy się odmrożeniami. Jest, niewielka nazwałbym to skrytka, przechowalnia, w której mamy światło. No to zmierzam w jej kierunku modląc się o ciepło i jakieś miejsce do siedzenia. Stoję przed drzwiami, automat mi otwiera, czuje ciepło, a zaraz potem przeraźliwy smród buchający ze środka, wchodzę bo zimno i szukam przyczyny tego zapachu. No i kto zgadnie co powodowało taki „zapaszek”? No jestem w Polsce więc czego się mam spodziewać – 11bezdomnych, z których połowa śpi na podłodze, a druga połowa stoi przy barierce wypatrując niewiadomo czego. Widzę jeszcze jednego gołębia, co za przeproszeniem zasrał cały ten „schowek” i dwie kamery czuwające by pasażerom nie stała się krzywda Coż, chwilka zastanowienia i wybieram jednak stanie na peronie. Zimno ale przynajmniej nie zwymiotuję. Żeby się trochę rozgrzać chodzę po peronie raz w jedną raz w druga stronę. No to może sprawdzę, o której ten pociąg do Braniewa wjedzie na stacje, o której odjeżdża to wiem bo sprawdziłem w necie. Podchodzę do tablicy przyjazdów i odjazdów, żeby zlokalizować mój środek transportu, szukam i… cholera jasna wiedziałem – na tablicy nie ma żadnego pociągu do Braniewa!!! Serce lekko do gardła podchodzi, myślę sobie no fajnie wywaliłem kasę, a motoru nie będzie! Wściekły jestem! W głowie przewijają się różne brzydkie słowa. Cholera wybrałem Bydgoszcz na przesiadkę, bo tu miałem mieć bezpośredni, czyli na całej trasie jedna przesiadka i koniec. Wszystkie inne połaczenia miały 3 lub więcej przesiadek. Chwila przecież kupiłem bilet, wyciągam a tam jak byk pisze Bydgoszcz-Braniewo pociąg pospieszny. No dobra nie ma co panikować, skoro na bilecie mam tak, to takie połaczenie jest. Tylko dobrze by było to jakoś potwierdzić. A przecież na dworcach jest coś takiego jak „informacja”. To idę szukać. Przechodzę czym prędzej przez „schowek” idę na dół, potem długim korytarzem, jest, docieram do kas biletowych. Pytam miłą, trochę zaspaną Panią „czy pociąg do Braniewa to odjeżdża i kiedy?”, w odpowiedzi słyszę informacja prosto za szklanymi drzwiami. Dobra przynajmniej trop jest. Wchodzę, dzień dobry rzucam przy wejściu (była już 2:15 w nocy, ale co tam), jakiś głos zza biurka odpowiada dzień dobry , a chwilę później widzę grubszego faceta po 50tce, który się pyta o co chodzi. Myślę sobie, chyba go obudziłem, ale nawet się nie zezłościł więc biorę to za dobrą monetę. Dowiaduję się, że mam właściwy bilet na właściwy pociąg, tylko w rozkładzie PKP na stronie w Internecie jest błąd, że to połączenie jest z przesiadką. No super, pal sześć, że mam przesiadkę, ważne że wyjadę z tej paskudnej Bydgoszczy. Tylko dlaczego na tablicach nie ma żadnej informacji o wyjazdach do Braniewa to do dzisiaj nie wiem . No nic jadę do Tczewa a tam przesiąść się trzeba na pociąg z Malborka do Kliningradu. No jestem trochę spokojniejszy, idę usiąść przy kasach biletowych. Przez to całe zamieszanie trochę czasu minęło. No ale jeszcze 1,5 godziny czekania. Troche głodny jestem, bo kolacji nie jadem. Staram się nie jeść przed podróżą, ze względu na mój żołądek, który lubi strajkować w nieodpowiednim momencie. No ale czasu mam jeszcze sporo więc chęć jedzenia jest silniejsza. Tylko co jest o te porze otwarte? Wychodzę z dworca i znajduje bar, chyba Full się nazywa, krótkie spojrzenie na menu i wybieram frytki, schabowy i surówkę oraz herbatę liptona. Czekam kilka minut , jedzenie gotowe. Przynoszę sztućce, siadam. Chciałem zrobić zdjęcie tego „przysmaku”, który leżał na talerzu, ale że o tej porze było mało gości(3 osoby) błysk lampy aparatu byłby nie do przeoczenia. No dobra głodny jestem, wywaliłem na to „coś „ 20zł, więc szkoda wyrzucić, trzeba dać szanse kucharce i spróbować. Przy pierwszym krojeniu schabowego plastikowy nóż stracił prawie wszystkie zęby, ale niezrażony tym , nadziewam na widelec i kieruję do żołądka. Faza gryzienia zbędna – to coś ma twardość zbliżoną do diamentu Smak ohydny więc może to i dobrze, że pogryźć się nie da tylko łykać trzeba w całości. No dobra schabowego mam już za sobą, kolej na frytki. Nawet w McDonaldzie podają lepsze, ale o dziwo frytki dają się pogryźć i nie ociekają olejem. Pora spróbować surówki z kapusty i marchwi. Wiem jak smakuje bo jadłem wiele razy. Wygląda jak surówka, smakuje.. nie potrafię opisać Przypomniało mi się tylko, jak w jakiejś firmie płukali zepsute mięso w domestosie i potem sprzedawali jako świeże. Dalej nie komentuję. Piję jeszcze herbatkę, potem kupuję drugą, swoją drogą najlepszy zakup tej nocy, i wychodzę. Do pociągu zostało już niewiele więc kieruję się w stronę peronu czwartego. Zaczyna boleć mnie brzuch… Pociąg podjeżdża o czasie, wsiadam. Znów ciepło, więc można zdjąć kurtkę. Jeszcze tylko wpadam do przedziału konduktorskiego z zapytaniem czy to właściwy pociąg, otrzymawszy potwierdzenie wracam na miejsce. Jedziemy do Tczewa. Do Tczewa docieram po 7. Dworzec duży, fajne nadziemne przejście. Notuję, że to chyba duża stacja przesiadkowa, sądząc po ilości torów. Do następnego pociągu mam jeszcze godzinę więc idę zrobić kilka zdjęć. Wracam i siadam. Że mam czas to patrzę jak ludzie biegną z/na perony, śpieszą się . Dużo młodzieży gdzieś jedzie, trochę starszych osób widzę, w pewnym momencie robi się tłok. Już 15 minut do pociągu zostało, więc wychodzę na peron. Ooo jaka fajna ciuchcia, pstryk i mamy fotkę. „Pociąg z Malborka do Kaliningradu ble ble ble” wsiadam do wagonu polskiego, następnym jadą ruski W przedziale najpierw 2 osoby potem 4, dalej 6. Im bliżej Braniewa tym coraz mniej. W końcu zostaję sam. Dzwoni sprzedawca „będzie Pan dzisiaj? bo ktoś inny chce motor obejrzeć” Drżacym głosem odpowiadam, że będę za 20 minut, w odpowiedzi słyszę, że ten drugi ktoś na razie odwołany. No fajnie myślę sobie, przejechałem prawie 350km a teraz jakiś x@!!@ sprzątnie mi motor sprzed nosa, albo sprzedawca chce podnieść cenę. Lekko się wkurzam. Docieram na dworzec i dzwonię, bo umówiłem się, że sprzedawca odbierze mnie z dworca, „tak już jadę„ słyszę zapewnienie. Mijają 2 minuty sprzedawca pojawia się w czerwonym Lublinie, wsiadam, witam się, myślę miły facet nie wygląda groźnie i chyba nie wywiezie mnie do Rosji jak przepowiadała siostra Dostaję dokumenty- dowód, karta pojazdu, faktura zakupu, kluczyki itd. Zanim zdążyłem wszystko przejrzeć podjeżdżamy pod garaż, nie taki zwykły na maluszka czy coś, bardziej to halę przypomina. Wchodzimy do środka, jest, stoi na środku w kolorze czerwonym, moja przyszła bestia. Prawie nowy Keeway Speed 150. Tak trzeba się opanować, myśl, obejrzyj dokładnie żeby późnej nie żałować. Moto trochę brudne, zakurzone, ale widać, że nie jeżdżone prawie wcale. Lakier nie podrapany, wszystko ok. Dobra sprawdzam dokumenty, rama potem nr silnika. Gdzie do diabła jest nr silnika. Ze sprzedającym chwilkę szukamy i jest!, wybity na spodzie silnika. Sprawdzam wszystko się zgadza, mówię biorę. No to jedziemy do jego domu podpisać umowę. Ja jadę Lublinem, a Ty na motorze słyszę. Co? No ok, przynajmniej będzie jazda próbna. Wytaczam się z garażu, odpalam, kurczę nawet ładnie chodzi ten sprzęt, jak na tą pojemność. Chwilkę trzymam na ssaniu, światła, jedynka i nieśmiało ruszam. O dziwo nawet mi nie zgasł Jadę za czerwonym Lublinem dobry kilometr. Docieramy na miejsce. Podpisujemy umowę, zabieram papiery, dostaję jeszcze umówiony wcześniej kask i kufer, który ma urwane mocowanie. Teraz przydają się owe sznurki, które zabrałem z domu. Prowizorycznie montuję kufer-trochę to brzydko wygląda, ale najważniejsze, że się trzyma. Sprzedawca nie może czekać aż się zapakuje ze wszystkim, żegnamy się i odjeżdża do pracy. Ja jeszcze chwilkę majstruję przy moto, trzeba się troche poznać, jak mamy razem przejechać 350km do domu. Jeszcze wypatruję tylko miejsca na założenie drugiego kompletu ubrania, jest , ubieram spodnie, drugie skarpetki, drugą bluzę, koszulkę, rękawiczki, kamizelkę odblaskową, kask i w drogę. No tak tylko jeszcze tankowanie, bo bak coś pusty. Ale gdzie znajdę stację? Trochę się kręcę po mieście, w końcu zagaduję miejscowego Panie gdzie najbliższa stacja benzynowa? Prosto, za Lidlem w prawo. Zawracam i po 5 minutach tankuję paliwo. Mówię do pełna proszę. Nie mija 30 sekund a bak pełen – całe 10,2litra weszło za kwotę 45zł, bo zatankowałem omyłkowo 98. Ale fajne uczucie. W Toyocie zwykle tankuję za 200zł. Idę zapłacić. Oczywiście jak schodzę z motocykla zawadzam noga o kufer – zapomniałem, że tam jest Wyjeżdżam ze stacji i kieruję się na Elbląg. Kurcze nawet nie spojrzałem która była godzina, ale podejrzewam, że około 12. Nieważne, jadę już i nic mnie nie zatrzyma. Pierwsze kilka km poszło bez pudła, dojeżdżam do rozwidlenia, tu Elbląg i tam Elbląg. Chwila główkowania jadę w lewo. Trochę dalej okazuje się, że dobra to była decyzja. Widzę kolejne znaki na Elbląg, ale co to? Ekspresówka na lewo, prosto jakaś inna miejscowość. Dobra jadę na ekspresówkę, przejeżdżam 5km, eee to chyba nie tu, zawracam. Pojadę jednak prosto. Po paru km jednak refleksja, bałwan jestem tamta droga była dobra. Więc kolejny postój, zawracam na ekspresówkę. Według mapy mam prostą drogę S7, S22, 7 krajowa, potem 60 i dojadę do Płocka. A potem już wiem jak, bo Płock znam dość dobrze. Przejechałem może 20km i przypomniały mi się słowa taty: zmarzniesz jak g.wno w trawie. Jest zimno, bardzo zimno. Chciałem się zatrzymać, żeby poprawić koszulki, które wylazły mi ze spodni, i strasznie przez to wiało po plerach, ale cały czas linia ciągła, więc jechać trzeba. Kilkanaście km dalej znajduje zatoczkę, w której mogłem się zatrzymać. Poprawiam koszulki, rękawice. Żałuję trochę, że kurtka nie ma lepszych ściągaczy w nadgarstkach i pasie. Ale co zrobić, prawdziwego stroju motocyklisty nie mam, a jechać trzeba. Jeszcze chwilka na rozgrzanie rąk i jazda. Po przejechaniu około 70km pierwszy dłuższy postój. Zjeżdżam do przydrożnego baru/motelu. Parkuję moto i zziębnięty wchodzę do środka. Za barem miła Pani na mój widok jakoś szeroko się uśmiecha, duszę z siebie „gorącą herbatkę proszę, bardzo gorącą” Instaluję się przy jednym ze stolików, odkładam na bok kask i rękawiczki, ale kurtki nie zdejmuję. Herbatka gotowa słyszę. Przynoszę do stolika moje źródełko ciepła, rzucam jeszcze spojrzenie na parę przy stoliku obok w myślach mając „co zmęczonego i zmarzniętego motocyklisty nie widzieliście?”. Och jaka dobra herbatka, i jaka ciepła. Po kilku minutach rozgrzałem się na tyle, by wydobyć telefon z kieszeni kurtki. Wybieram numer i dzwonie. Jestem cały i zdrowy, już wracam do Kutna, jeszcze tylko 280km:-/ Kończę herbatę, zakładam jeszcze jeden sweter oraz owijam kolana bandażami (trochę mi zmarzły) wracam do jazdy. Kolejny postój robię po 75km czyli razem mam już prawie 150km przejechane. Tylko teraz jest mi bardzo zimno, zęby zaczynają stukać o siebie. Zatrzymuję się niedaleko Olsztynka w małej karczmie rybnej, naprawdę małej – 2 stoliki i może 10 osób się zmieści. W środku miłe ciepełko, jest nawet piecyk popularnie zwany kozą, siadam blisko by się ogrzać. W środku tylko 4 osoby –sprzedawczyni, jakiś facet co dorzuca drewno do piecyka, małżeństwo pałaszujące jakąś bliżej nieokreśloną rybę, telewizor no i ja. Zamawiam herbatkę, ogrzewam się i oglądam w TV jak to nasz Gołota dostaje łomot w pierwszej rundzie. Nie lubię Gołoty, nie ma duszy boksera, ale przyznam mu , że nie poddaje się łatwo. Podobno ma walczyć do 50tki!!! Wywiązuję się rozmowa, nt boksu, a potem temat schodzi na mnie. Nie sądziłem, że mogę wywołać tyle zainteresowania. Opowiadam skąd i dokąd jadę, czym to nie muszę mówić, bo kask widzieli. Ogólnie przyjęli mnie wszyscy ciepło, ba!, nawet dostałem drugie rękawiczki od Pani jedzącej rybę - żeby mi było cieplej jak usłyszałem. I z tego miejsca serdecznie owej Pani dziękuję, rękawiczki przydały się bardzo, bardzo. Zaczyna się ściemniać, dochodzi 16 a ja jestem w połowie drogi. Mimo, że atmosfera super muszę się zbierać. Chwilkę na pożegnanie i znów dosiadam moto. W głowie planuję kolejny przystanek, tym razem za 100km. W połowie drogi trafiam na korek, roboty drogowe przede mną. Jako, że nie lubię jechać singlem na jedynce (strasznie szarpie), dwójki nie da rady wrzucić, a jazda na półsprzęgle nie wchodzi w grę, postanawiam, ze ominę korek. W końcu mam motor ,a on jest stworzony do omijania samochodów w korku. Jak pomyślałem tak zrobiłem i chwilę później byłem drugi przy światłach i zwężeniu jezdni. Potem 40km poszło całkiem sprawnie, prócz postępującego zmęczenia, zziębnięcia nie działo się nic. W międzyczasie tylko zastał mnie zmrok, początkowa szarówka po niespełna 30minutach stała się głęboką czernią, poprzecinaną blaskiem reflektorów ciężarówek i osobówek. Motocykli spotkałem mało, natomiast ruch tirów był bardzo duży. Kiedy zmrok zapadł zupełny okazało się, że szyba w pożyczonym kasku jest niemiłosiernie porysowana i daje refleksy świetlne uniemożliwiające jazdę. Chwila namysłu i od tej pory jechałem już z podniesioną szybą w kasu. Trzeba było zmniejszyć prędkość przelotową do 65km/h. Po drodze zdarzyło mi się jeszcze raz zgubić drogę –skręciłem z ronda nie w ten zjazd co powinienem, w efekcie czego nadłożyłem kolejne 10km. Na skutek postępującego odrętwienia kończyn, krzyku żołądka, który domagał się czegoś ciepłego zatrzymałem się raz jeszcze w jakiejś karczmie. Nawet nie wiem dokładnie gdzie, bo było ciemno. Ale nie zapomnę dużego parkingu, dużego budynku i kelnera, który zaatakował mnie zaraz pop wejściu pytając „co podać”. Herbatkę, a jakby inaczej. Tylko ciepłą proszę. 2minuty i herbatkę mam na stole. Czy coś jeszcze pan sobie życzy, pyta mnie, odpowiadam dziękuję z zaciśniętymi zębami jednocześnie myśląc jak dużo zapłacę za herbatę. Wypijam, robie kolejny telefon z informacją, że żyję i jadę i idę zapłacić za herbatę. Tadam! 4zł się należy. No cena do przełknięcia, zważywszy na ogromną potrzebę rozgrzania organizmu. Dziękuję i wychodzę. Wskakuję na motor i dalej przed siebie. Już naprawdę niewiele zostało. Po kilku km jazdy nagle przychodzą myśli, że nie dojadę, że zamarznę. Chce mi się spać, jestem głodny, zimno mi!!! Ale nie mogę się teraz poddać, już tak niewiele zostało. I całe szczęście, bo jakbym miał do przejechania ze 200km jeszcze to na 1000% bym gdzieś przekimał, zważywszy że było coraz zimniej, a ruch tirów coraz większy. No ale zaciskam zęby, staram się o tym nie myśleć i jadę. Wszystkie kończyny trochę sztywne, z nosa kapie, oczy szczypią. Widzę drogowskazy a na nich Płock 9km, potem 7km, wreszcie wjeżdżam do Płocka. Już tylko 40 km zostało, dam radę, uda mi się. Robie krótki postój przed samym wyjazdem z Płocka, żeby zadzwonić. Informuję, że jestem już bardzo blisko i za godzinę w Kutnie będę. Gdy słyszę swoje słowa budzi się we mnie taka ogromna siła, która wyłącza zmysły odpowiedzialne za czucie zimna, głodu, wyczerpania (w końcu jadę już 7 godzin +11godzin pociągiem)a załącza jedna myśl, myśl, że cel jest blisko, i że mi się uda. Włączam jedynkę i ostatnie 40km robie w ekspresowym tempie. Do Kutna docieram o 20:00 wyczerpany, ale szczęśliwy. Pokazuję tacie, co za motor kupiłem, nawet się nie myje i idę spać.
Przejechałem 380km ze średnią prędkością 47,5km/h (wliczam czas postojów, realna średnia około 60km/h). Motocykl spisał się wyśmienicie. W czasie podróży zauważyłem kilka niedociągnięć, jak słabe i źle ustawione światła główne, doskwierał także brak owiewki, trochę za miękkie zawieszenie przednie i fatalne lusterka, w których widać siebie, a nie to co za nami. Bardzo dobrym pomysłem było korzystanie z kamizelki odblaskowej (polecam wszystkim, nie tylko od święta, ale przy każdej jeździe). Moja pierwsza w życiu samodzielna jazda motorem przyniosła też spostrzeżenie: dotąd byłem przekonany, że jazda poboczem i ustępowanie osobówkom kiedy się tylko da, jest świetnym pomysłem-niestety nie, wpychają się na trzeciego mijając nas z lusterkiem blisko naszego łokcia. Konkluzja jest taka, że lepiej jechać środkiem swojego pasa, a zjeżdżać na pobocze tylko w wyjątkowych sytuacjach. Pozdrawiam wszystkich motocyklistów. Szerokości!
PS. Jeśli się Wam podobało, to będą następne opisy i zdjęcia:-)
- Załączniki
-
- Tutaj już z zamontowaną szybą i naprawionym kufrem
- A tu już szyba zamontowana.JPG (60.96 KiB) Przeglądane 6353 razy