W lutym wybrałem się z kolegą z Holandii do Szkocji. Dla nas obu to był wielki chrzest bojowy, ponieważ to pierwsza wyprawa, a prawka posiadamy od października/listopada. Trasa to najpierw przepłynięcie promem z Holandii do Newcastle, w którym przywitał nas od razu śnieg po kostki, czego niestety nie uwieczniliśmy na kamerce - byliśmy przejęci śniegiem. W jednym momencie nawet tak utknąłem w śniegu w jakiejś zatoczce autobusowej, że nie mogłem wyjechać, na szczęście przechodnie mnie wypchnęli. Na filmiku widać dopiero jak wyjechaliśmy z Newcastle na autostradę. A tuż za rogatkami miasta śniegu już nie było i nie widzieliśmy go przez resztę podróży. W planie było objechanie w ciągu tygodni całej Szkocji dookoła, jednak rzeczywistość zweryfikowała nasze plany i zrobiliśmy jakąś 1/3 planu. Po pierwszym dniu (8h jazdy) zdaliśmy sobie sprawę, że taki kask na głowie to jednak trochę waży, od czego potem już do końca bolały nas pasy barkowe, zatem ograniczyliśmy się do okolic Wyspy Skye, a potem Loch Ness (nie warto jechać -zwykłe jezioro! nie ma tam żadnego potwora). Cały czas jechaliśmy w okolicach 0 stopni, mijaliśmy wyciągi narciarskie - jednym słowem żółtodzioby wymyśliły sobie wycieczkę.
Z kolegą słabo się znaliśmy i dopiero w praniu okazało się jak bardzo różnie pojmowaliśmy turystykę motocyklową, co powodowało ciągłe przepychanki. Ja chciałem tylko motorem dojechać, a potem chodzić po terenie, poczuć to i zapamiętać. Kolega chciał cały czas spędzić w siodle najlepiej jadąc jak najszybciej i wszystko uwiecznić przede wszystkim na kamerce.
Tutaj
filmik z wypadu (od 0:30 zaczyna się muzyka, którą dobierałem tak, aby jak najlepiej oddawała atmosferę ciśnięcia kilometrów do przodu):
http://www.youtube.com/watch?v=vSzJkI_MoNk
(oglądać z dźwiękiem i ustawić jakość 720p)
Podsumowując przeżyłem ogromny zawód tą formą turystyki. Motor zamiast dawać wolność powodował uwiązanie - nigdy nie wjeżdżaliśmy w teren, który byłby niedostępny dla samochodu. A jak gdzieś się zatrzymaliśmy, to aby pozwiedzać trzeba było przebierać spodnie, buty, gdzieś to zostawić (ja byłem słabo przygotowany i nie miałem kufra, tylko torbę, którą następnie chowałem gdzieś w krzakach). W efekcie za każdym razem 20 minut stracone na przebieranki, do tego 2 zmęczonych kierowców. Samochodem to się wysiada już gotowym, aby iść w góry. Jak coś do schowania to do bagażnika. 30 sekund i człowiek gotowy. Jedynie gdzie bym widział dla siebie miejsce w turystyce motocyklowej to tylko na jakimś 130kg crossie przez Afrykę, gdzie jak się zakopie w piachu to się wypchnie. Na szczęście nie kupowałem motocykla z myślą o turystyce i wyszło to tylko przypadkowo. Widoki mieliśmy piękne, ale nie czuję, że ten kraj zwiedziłem czy poczułem w satysfakcjonującym stopniu.
Motorki to CBF600s (mój - na filmiku biały kask i zielona kamizelka), kolega na Triumphie Tiger 800.